Przed moim domem stał wysoki, umięśniony chłopak o zielonych oczach i czekoladowych włosach. Ubrany był w białą bluzkę na krótki rękaw i wojskowe spodnie (moro), na szyi miał nieśmiertelnik. Podniósł wzrok z telefonu i schował go do kieszeni, między czasie uśmiechnął się na mój widok.
- Hej.- Hej, znamy się? - zapytałam się niepewnie.
- Hmm... Sam nie wiem... - wyciągnął duże okrągłe okulary i założył je na nos. - A teraz?
- N... - zaraz, zaraz... wygląda jak... - Ken?!
- Kentin. - poprawił mnie uprzejmie. - Znowu się spotykamy Lu-nuś.
- Ken... - uroniłam łzę i rzuciłam mu się na szyję. - Tęskniłam za tobą!
- Uwierz mi że ja też. - odwzajemnił uścisk. Czułam jak jego mięśnie się spięły. - Wybacz mi że nie byłem na pogrzebie Nicka...
- Wybaczam... Ale... j-ja... nie weszłam do kościoła... nie pożegnałam się z nim.. ja... nie... potrafiłam...
Uspokoił mnie. Zaczął powoli zbliżać swoją twarz do mojej. Serce mi stanęło. Złączył nasze warki w krótkim, delikatnym pocałunku...
Nie wiedziałam jak mam zareagować. Ale jedno poczułam. Zarumieniłam się. To tylko mój najlepszy przyjaciel.
- K-ken... Nie właściwy moment. - odsunęłam głowę.
- Wybacz mi... - powiedział zakłopotany.
- J-ja muszę iść umówiłam się z kimś. - i zostawiłam go. Biegłam, po prostu biegłam. Nie wiadomo kiedy znalazłam się pod domem Kasa. Wiedziałam gdzie jest bo zaprowadzałam z nim Demona. Na dworze było już słychać muzykę. Zapukałam do drzwi i weszłam do środka. W tłumach wyszukiwałam przyjaciół. Nagle ktoś krzyknął "na basen!" i wszyscy, no prawie wszyscy wyszli na dwór. Wtedy zobaczyłam znane mi czupryny. Podeszłam do nich i usiadłam pomiędzy nimi.
- No cześć. - uśmiechnęłam się.
- Luna, czemu przyszłaś?
- Kas mnie zaprosił.
- Równie dobrze by mogła siedzieć w domu i żalić się nad życiem lub się pociąć. - odparł wrednie do Lysa.
- Kastiel, idioto...
- Sorry Luna...
- No właśnie.
- Chcesz piwo? - podstawił mi pod nos.
- Nie dzięki nie piję...
- A ty Lys?
- Mam swoje. - pokazał mu żółty pieniący się napój pachniał jabłkami. Napój nie Lysander.
- Ale ładnie pachnie...
- Chcesz łyka? - zapytał uprzejmie.
- No daj.. - zamoczyłam usta. Następnie wzięłam dwa duże łyki. Nie było czuć praktycznie piwa.
- A mówiłaś że nie pijesz. - prychnął czerwonowłosy a ja na niego spojrzałam surowym wzrokiem.
Te tłumy, i ten hałas... Trochę mnie to przytłaczało. Więc po prostu, bez słowa wyszłam. Postanowiłam pójść do domu przez park. Poczułam na sobie czyść wzrok. Obróciłam się w lewo. Na murku siedział tajemniczy chłopak. Nie widziałam dokładnie jego twarzy, lecz zauważyłam jedno, uśmiech. Uśmiech szczęścia na mój widok. Wpatrywałam się w niego. Odwróciłam dosłownie na minutę mój wzrok i go nie było. Kurdę co jest grane...? Zaczęłam szybciej iść do domu. Szybko weszłam do niego i zamknęłam wszystko na klucz, szczelnie. Bałam się. To było bardzo dziwne. Rzuciłam buty w kąt i wbiegłam na górę. Zamknęłam się na klucz w moim pokoju. Usiadłam na łóżku i wpatrywałam się w drzwi. "Nie no! To tylko jakieś moje chore zwidy! To nie może być prawdą. Pewnie przez to piwo mam takie złudzenia... Na sto pro.". Usiadłam na tym siedzeniu pod oknem i wpatrywałam się w piękną noc. Księżyc był krwistoczerwony. Podeszłam do biurka i wyciągnęłam temperówkę, ołówek i szkicownik, usiadłam na moje poprzednie miejsce i zaczęłam rysować ten księżyc. Kiedy miałam już wykańczać rysunek, rysik mi pękł. No świetnie! Złapałam temperówkę w rękę, za bardzo machnęłam ręką i upadła mi na ziemię rozwalając się.
- Cholera! Jeszcze tego brakowało! - przeklinałam pod nosem.
Schyliłam się i wzięłam do ręki rozwalony przedmiot. Kiedy w moich dłoniach znalazła się żyletka... nie wiem co sobie pomyślałam, chyba nie myślałam... ale ciachnęłam się nią w rękę. Siedziałam tak chwilę. Nagle straciłam czucie w dłoni, krew z mojego nadgarstka zaplamiła rysunek, odrzuciłam ostry przedmiot i wyciągnęłam telefon z kieszeni wykręcając numer do byle kogo.
- Halo? - w słuchawce usłyszałam głos Nataniela, kurde... akurat do niego musiałam zadzwonić...
- Nat, potrzebuje cię. - mówiłam drżącym głosem.
- Co się stało?
- Po prostu przyjdź, znasz adres.
- Dobrze zaraz będę! - rozłączył się. Nadal wpatrywałam się w krwawiącą rękę. Mój rysunek cały był zakrwawiony, ale gówno mnie to obchodziło. Oparłam głowę o ścianę i westchnęłam. Obróciłam głowę w lewą stronę i za oknem zobaczyłam Nata, otworzyłam okno. Jakimś magicznym sposobem wszedł do środka. Chwycił moją rękę w dłoń...
~***~
Polsat, Polsat, Polsat kochani, Polsat. Taaa, aż mnie nadgarstek zabolał
jak to pisałam xD
Dobra, pozdrawiam was!
Polsat, Polsat, Polsat kochani, Polsat. Taaa, aż mnie nadgarstek zabolał
jak to pisałam xD
Dobra, pozdrawiam was!
Papatki!