wtorek, 29 września 2015

Rozdział V

  Przed moim domem stał wysoki, umięśniony chłopak o zielonych oczach i czekoladowych włosach. Ubrany był w białą bluzkę na krótki rękaw i wojskowe spodnie (moro), na szyi miał nieśmiertelnik. Podniósł wzrok z telefonu i schował go do kieszeni, między czasie uśmiechnął się na mój widok.
- Hej.
- Hej, znamy się? - zapytałam się niepewnie.
- Hmm... Sam nie wiem... - wyciągnął duże okrągłe okulary i założył je na nos. - A teraz?
- N... - zaraz, zaraz... wygląda jak... - Ken?!
- Kentin. - poprawił mnie uprzejmie. - Znowu się spotykamy Lu-nuś.
- Ken... - uroniłam łzę i rzuciłam mu się na szyję. - Tęskniłam za tobą!
- Uwierz mi że ja też. - odwzajemnił uścisk. Czułam jak jego mięśnie się spięły. - Wybacz mi że nie byłem na pogrzebie Nicka...
- Wybaczam... Ale... j-ja... nie weszłam do kościoła... nie pożegnałam się z nim.. ja... nie... potrafiłam...
 Uspokoił mnie. Zaczął powoli zbliżać swoją twarz do mojej. Serce mi stanęło. Złączył nasze warki w krótkim, delikatnym pocałunku...




Nie wiedziałam jak mam zareagować. Ale jedno poczułam. Zarumieniłam się. To tylko mój najlepszy przyjaciel.
- K-ken... Nie właściwy moment. - odsunęłam głowę.
- Wybacz mi... - powiedział zakłopotany.
- J-ja muszę iść umówiłam się z kimś. - i zostawiłam go. Biegłam, po prostu biegłam. Nie wiadomo kiedy znalazłam się pod domem Kasa. Wiedziałam gdzie jest bo zaprowadzałam z nim Demona. Na dworze było już słychać muzykę. Zapukałam do drzwi i weszłam do środka. W tłumach wyszukiwałam przyjaciół. Nagle ktoś krzyknął "na basen!" i wszyscy, no prawie wszyscy wyszli na dwór. Wtedy zobaczyłam znane mi czupryny. Podeszłam do nich i usiadłam pomiędzy nimi.
- No cześć. - uśmiechnęłam się.
- Luna, czemu przyszłaś?
- Kas mnie zaprosił.
- Równie dobrze by mogła siedzieć w domu i żalić się nad życiem lub się pociąć. - odparł wrednie do Lysa.
- Kastiel, idioto...
- Sorry Luna...
- No właśnie.
- Chcesz piwo? - podstawił mi pod nos.
- Nie dzięki nie piję...
- A ty Lys?
- Mam swoje. - pokazał mu żółty pieniący się napój pachniał jabłkami. Napój nie Lysander.
- Ale ładnie pachnie...
- Chcesz łyka? - zapytał uprzejmie.
- No daj.. - zamoczyłam usta. Następnie wzięłam dwa duże łyki. Nie było czuć praktycznie piwa.
- A mówiłaś że nie pijesz. - prychnął czerwonowłosy a ja na niego spojrzałam surowym wzrokiem.
 Te tłumy, i ten hałas... Trochę mnie to przytłaczało. Więc po prostu, bez słowa wyszłam. Postanowiłam pójść do domu przez park. Poczułam na sobie czyść wzrok. Obróciłam się w lewo. Na murku siedział tajemniczy chłopak. Nie widziałam dokładnie jego twarzy, lecz zauważyłam jedno, uśmiech. Uśmiech szczęścia na mój widok. Wpatrywałam się w niego. Odwróciłam dosłownie na minutę mój wzrok i go nie było. Kurdę co jest grane...? Zaczęłam szybciej iść do domu. Szybko weszłam do niego i zamknęłam wszystko na klucz, szczelnie. Bałam się. To było bardzo dziwne. Rzuciłam buty w kąt i wbiegłam na górę. Zamknęłam się na klucz w moim pokoju. Usiadłam na łóżku i wpatrywałam się w drzwi. "Nie no! To tylko jakieś moje chore zwidy! To nie może być prawdą. Pewnie przez to piwo mam takie złudzenia... Na sto pro.". Usiadłam na tym siedzeniu pod oknem i wpatrywałam się w piękną noc. Księżyc był krwistoczerwony. Podeszłam do biurka i wyciągnęłam temperówkę, ołówek i szkicownik, usiadłam na moje poprzednie miejsce i zaczęłam rysować ten księżyc. Kiedy miałam już wykańczać rysunek, rysik mi pękł. No świetnie! Złapałam temperówkę w rękę, za bardzo machnęłam ręką i upadła mi na ziemię rozwalając się.
- Cholera! Jeszcze tego brakowało! - przeklinałam pod nosem.
 Schyliłam się i wzięłam do ręki rozwalony przedmiot. Kiedy w moich dłoniach znalazła się żyletka... nie wiem co sobie pomyślałam, chyba nie myślałam... ale ciachnęłam się nią w rękę. Siedziałam tak chwilę. Nagle straciłam czucie w dłoni, krew z mojego nadgarstka zaplamiła rysunek, odrzuciłam ostry przedmiot i wyciągnęłam telefon z kieszeni wykręcając numer do byle kogo.
- Halo? - w słuchawce usłyszałam głos Nataniela, kurde... akurat do niego musiałam zadzwonić...
- Nat, potrzebuje cię. - mówiłam drżącym głosem.
- Co się stało?
- Po prostu przyjdź, znasz adres.
- Dobrze zaraz będę! - rozłączył się. Nadal wpatrywałam się w krwawiącą rękę. Mój rysunek cały był zakrwawiony, ale gówno mnie to obchodziło. Oparłam głowę o ścianę i westchnęłam. Obróciłam głowę w lewą stronę i za oknem zobaczyłam Nata, otworzyłam okno. Jakimś magicznym sposobem wszedł do środka. Chwycił moją rękę w dłoń...

~***~
Polsat, Polsat, Polsat kochani, Polsat. Taaa, aż mnie nadgarstek zabolał
jak to pisałam xD
Dobra, pozdrawiam was!
Papatki!



poniedziałek, 28 września 2015

Rozdział IV

 Minął już prawie że miesiąc. Dzisiaj będzie pogrzeb Nicka. Cała dygoczę. Boję się podejść do jego trumny... N-nie wiem co ja mam robić...
Nagle mój telefon zaczął wibrować. I pojawiła się na nim wiadomość od Kasa:


Co robisz dzisiaj buntowniczko?

Buntowniczko? :O Ojejku...
Zajęta jestem.

Czyli nie pójdziesz ze mną dzisiaj do kina...

Niestety nie.

Cholera myślałem że ciebie namówię... A tak na serio,
co dzisiaj robisz?


Jadę na pogrzeb brata.

 Nie odpisał. Nic. Cisza... Nie zwracając na to uwagi ubrałam się w czarną sukienkę którą dostałam od brata i skórzaną czarną kurtkę. Założyłam moje trampki i wyszłam przed dom, zamykając za sobą drzwi na klucz. Niestety, ale muszę sama jechać na jego pogrzeb... ciotka musiała wyjechać na jakąś delegacje do Hiszpanii.
 Kiedy taksówkach przyjechał weszłam do taksówki. Po półtora godzinie byłam na miejscu.
Do kościoła nie weszłam, za bardzo się bałam.
- Cześć Luna. - usłyszałam miły, ciepły głos nad moim uchem.
- Hej Syriusz... - złapałam go pod ramię a ten się lekko zdziwił. Poszliśmy w stronę dołu gdzie miała być trumna mojego brata. Rozpłakałam się na Amen. Mój przyjaciel mocno mnie przytulił. Potem się uspokoiłam. Patrzyłam pusto w krzyż z imieniem Nick'a. Chłopak nie mógł znieść mojego smutku i wyprowadził mnie ze cmentarza. Przed bramą ludzie zaczęli mi składać kondolencje co mnie jeszcze bardziej dołowało. Po tym wszystkim, kiedy to moje emocje opadły zadałam jemu pytanie.
- Gdzie Ken?
- Eh.. Miesiąc temu wyjechał i nie wrócił...
- Szkoda...
- Tak...
- A co u ciebie? Sam siedzisz na przerwach?
- Na szczęście nie... Jakaś dziewczyna z naszej klasy się ze mną zaprzyjaźniła.
- Zakochałaaa się!
- Luna!
- Dobra, to moja taksówka. Pa. Będę tęsknić. - wyściskałam go i weszłam do taryfy.

~***~
 Siedziałam w kawiarence obok szkoły, sama. (już w normalnych ciuchach)
- Witaj Luno.
- ... Cześć Lys...
- Czy coś się stało? - usiadł naprzeciwko mnie i złapał moją dłoń.
- N-nic, to znaczy... - mówiłam zakłopotana. - Byłam na pogrzebie brata... i no wiesz... - bezsensownie mieszałam moje kakao. Po niezręcznej ciszy w końcu się odezwałam.
- Muszę być sama w domu przez niestety prawie miesiąc...
- Będę po ciebie przychodzić. - uśmiechnął się miło. Odwzajemniłam uśmiech.
- Dzięki wielkie. - jednym łykiem pochłonęłam mój napój. - To ja pójdę do domu. Paleta czeka.
- Odprowadzić ciebie? - wstał.
- Nie dzięki za chęci. Do jutra. - przytuliłam go a on jeszcze delikatnie ujął mą dłoń i musnął ją ustami.
- Do jutra.

 Kiedy byłam na miejscu zamknęłam drzwi na klucz aby nikt nie wszedł mi do niego i ściągając buty wbiegłam do mojego pokoju. Wyciągnęłam kartkę i ołówek osiemnastkę i zaczęłam rysować to co mi przyszło do głowy.
 Narysowałam wilka.




  Usłyszałam znajomy głos.
- No cześć ślicznotko. - podskoczyłam ze strachu.
- Kastiel ty pedale! Co ty tutaj robisz?
- Okno, moja drogo, okno. - uśmiechnął się złowieszczo.
- Idiota.
- Dziękuję. - pogłaskał mnie po głowie. - Dobra Luna.
- Idź sobie. Nie mam ochoty na...
- Dobra, dobra, to nie ważne. Przyjdziesz na dzisiejszą imprezę?
- Nie mam ochoty, własnie wróciłam z pogrzebu gdybyś nie wiedział.
- Aaaa... No tak... Ten SMS - uderzył się w czoło.
- Dobra, przyjdę. Ale tylko na chwilę.
- Okej! - wyskoczył przez okno a ja szybko je zamknęłam.
O Jezu! O Boże! Na co ja się zgodziłam. Po co ja tam na tą imprezie idę... Ehh... Co się stało to się nie odstanie, a ja słów nie rzucam na wiatr.
 Przebrałam się szybko w moje podarte jeansy i czarną bluzkę z numerem drugim. Ubrałam moje trampki i wyszłam na dwór. Przed moim domem stał...

niedziela, 27 września 2015

Rozdział III

 Po wszystkich lekcjach, kiedy to wyszłam ze szkoły zatrzymała mnie Rozalia.
- Masz popołudniu czas?
- Wybacz mi Rozo, ale Kastiel ma po mnie przyjść. Nie wiem czemu...
- Czy on ciebie bierze na randkę? - za ćwierkotała radośnie.
- Nie!
- A właśnie że tak!
- Nie!
- T...
- Nie. - przerwałam jej. - Jesteś niemożliwa... znam ciebie zaledwie jeden dzień a już cię uwielbiam. - zaśmiałam się.
- To tak samo jak ja kochana! - przytuliła mnie. - Masz mi powiedzieć jak było. Bo jak nie... - pogroziła mi palcem.
- Ha ha... Ale mówię ci, to nie jest randka. To pa! - pomachałam jej.

~***~
 - Jestem! - ściągnęłam buty.
- Chcesz obiadu?
- Tak, z wielką chęcią. - weszłam do kuchni. Było ładnie nakryte do stołu. Na moim talerzu były nałożone ziemniaki oraz rybka. - Yey! Znowu rybka!

 - Dziękuję bardzo. - uśmiechnęłam się.
- Luna, kochanie, jedziesz ze mną na zakupy?
- Nie mogę, umówiłam się z kolegą.
- Z kolegą? - uniosła jedną brew.
- Nie wyobrażaj sobie za wiele ciociu. - zaśmiałam się.
- Skoro tak mówisz. A co to jest za "kolega"?
- Ze szkoły.
- A jak ma na imię?
- Kastiel.
- A na nazwisko?
- Co to przesłuchanie? - wybuchłam niekontrolowanym śmiechem.
Zaraz po tym usłyszałam dzwonek do drzwi.
- Ja otworzę! - wstałam i otworzyłam drzwi. - Hej. - uśmiechnęłam się miło.
- Yo! (czyt. "joł") Idziesz? - wskazał za siebie.
- Jasne. - założyłam buty. - Wychodzę!
Zamknęłam za sobą drzwi. Ku mojemu zdziwieniu rzuciła się na mnie "bestia" i zaczęła mnie lizać po twarzy.
- P-przestań! - zaśmiałam się.
- Demon! Siad! - usiadł.
- Demon?
- Tak, a co?
- Całkiem niespotykane imię dla psa. To co chciałeś?
- Aa... Idziemy odprowadzić Demona do domu i zabieram ciebie gdzieś.
- Gdzieś? Czyli gdzie? - dotrzymywałam mu kroku.
- A... tajemnica. - puścił mi oczko. Na co ja przewróciłam oczami.
Moim oczom ukazała się wielka villa stylu modern. Otworzył tylko drzwi i puścił psa, następnie je szybko zamknął i prowadził mnie w stronę centrum. Zatrzymaliśmy się przed jakimś klubem. Kiedy weszliśmy zatrzymaliśmy się przed barkiem za którym stał wysoki, młody mężczyzna.
- Hej stary, co tam.
- Cześć Kastiel, to co zwykle?
- Jasne. - teraz zwrócił się w moją stronę. - A ty co sobie życzysz?
- Nie pije alkoholu. - prychnęłam.
- A coś bezalkoholowego? - spytał się mnie mężczyzna za ladą.
- Nie dzięki...
Co za szuja... zaprowadził mnie tylko żeby się uchlać? O nie, nie, nie... Bierze mnie za jakąś laskę która tylko co chłopak powie zrobi to? Nie wydaje mi się.
- Kastiel. Ja już pójdę, zostawię ciebie z kolegą. - zrobiłam jeden krok do przodu a ten złapał mnie za ramię.
- Luna, coś nie tak? Czemu nie chcesz się napić.
- Ymm... Nie jestem taka.
- Jaka? W ogóle ciebie nie rozumiem. - opadł na krzesło.
- Ja samej siebie też... - powiedziałam bardziej do siebie niż do niego i wyszłam z budynku.
Chyba się przejdę - pomyślałam. No i tak zrobiłam. Mijałam wiele przeróżnych sklepów. Niektóre przykuły moją uwagę, inne nie za bardzo.
 Nagle na kogoś wpadłam.
- P-przepraszam!
- Nic nie szkodzi, to moja wina. Za bardzo się zamyśliłem.
Spojrzałam jemu w oczy. Jedno oko miał zielone drugie żółte, miał białe włosy z szarymi końcówkami.
- Ja ciebie skądś znam... - zmrużyłam lekko oczy.
- Lysander Watson.
- Luna Pheonix. - musnął moją dłoń delikatnie ustami. - Czekaj, już wiem! Dzisiaj w szkole na matematyce Rozalia nas ze sobą poznała.
- No to jeszcze raz się poznajemy. - uśmiechnął się uroczo. - Masz ochotę na kawę?
- Jeżeli to nie kłopot dla ciebie, to tak, mam ochotę.
Lysander zabrał mnie do małej kawiarenki obok szkoły. Jak widać, sprawy się zmieniły, miałam dzisiaj dzień spędzić z czerwonowłosym, jednak spędzam ten dzień z jego kolegą. Zajęliśmy najbardziej oddalone miejsce od ludzi. Podeszła do nas kelnerka.
- Co wam podać?
- Dwie kawy. - powiedział uprzejmie.
- Już się robi. Coś jeszcze? Dajmy to... ciasteczka w kształcie serc dla zakochanych.
Chłopak się lekko zaczerwienił tak samo jak ja.
- Y... Przepraszam, ale to tylko przyjacielskie wyjście. - uśmiechnęłam się. Kiedy kobieta odeszła zaczęłam się cicho śmiać. Szybko przestałam.
- Nie chce być nachalny, ani nic.. Opowiedziałabyś mi coś o sobie?
- J-ja... to znaczy...
- Jeżeli nie chcesz nic nie mów. - mówił spokojnie. Rozluźniłam się przy nim.
- W ubiegłym miesiącu zmarła moja mama, ojca nie znałam. A cztery dni temu... Mój brat bliźniak... za nim tęsknie najbardziej. Teraz bez niego moje życie jest dziwne. - wyciągnęłam ołówek z mojej kieszeni i zaczęłam bazgrać po serwetce. - Gdyby nie to że mam, to znaczy, miałam wspaniałych przyjaciół być może sama bym sobie podcięła żyły lub po prostu weszła na największą górę i z niej skoczyła... Nawet teraz mam ochotę chwycić nóż i podciąć sobie żyły... albo się powiesić...
- Założę się że twój brat i mama nie chcieli by abyś popełniła samobójstwo. - powiedział spokojnym tonem.
- Dzięki... - spojrzałam na mój ołówek. Co Luna nosi w kieszeni zamiast błyszczyka? Ołówek!
Chwyciłam do ręki chusteczkę. Narysowałam na niej tą samą czaszkę co wtedy. Zgniotłam ją i schowałam do kieszeni.
- Oto wasze zamówienie. - uśmiechnęła się miło i postawiła nasze kawy na stole.
Kiedy wystygła wypiłam ją. Było mi smutno. Najchętniej rzuciłabym się na łóżko i rozryczała się.
- Dziękuje. Ile mam ci oddać?
- Nic masz mi nie oddawać.
- Ale...
- I tak nie przyjmę. To nie było by zgodne z moją osobą.
Po kawie udaliśmy się do parku. Obserwowałam księżyc. Był piękny jak nigdy w życiu... Mimowolnie zamknęłam oczy i się uśmiechnęłam.
- Piękna noc, prawda? - spytałam się go wyrywając z jego zamyślenia.
- Owszem. - uśmiechnął się do mnie miło.
Nie wiem czemu, ale uroniłam łzy.
- Luna, wszystko w porządku.
- Nie. Tak. Nie wiem. - uderzyłam się w czoło. Nie wiem kiedy, ale się do niego przytuliłam. Trochę go to zdziwiło, ale odwzajemnił uścisk. Poczułam takie dziwne uczucie... Niee... to nie możliwe...
- D-dzięki... - puściłam go.
To było dziwne. Powiedziałam mu że muszę iść a on uprzejmie się mnie zapytał czy może mnie odprowadzić na co ja się zgodziłam. Po cichu weszłam do domu i zamknęłam za sobą drzwi na klucz. Przeprosiłam Titi że tak późno wróciłam i pobiegłam na górę wziąć prysznic. Ułożyłam się wygodnie w łóżku i oddałam się objęciom Morfeusza.

~***~
Moim zdaniem tam gdzieś coś zrąbałam...
Ale to nic. Same oceńcie.
Aha! I co do kontaktu ze mną to... ten teges...
No... Możecie mnie znaleźć na czacie wiki słodkiego flirtu. Tylko konto założyć musicie na wiki.
Pozdrawiam~!

sobota, 26 września 2015

Rozdział II

  Wstałam.
- J-ja... nie wiem co... Nie ważne...
- Wszystko już w porządku?
- Tak, dalej pójdę sama. - uśmiechnęłam się.
- Okej.. - wzruszył ramionami i poszedł w swoją stronę a ja w swoją.

 - Wróciłam! - ściągnęłam buty i pobiegłam do mojego pokoju. Wyciągnęłam moją piżamę z szafy i wzięłam szybki prysznic. W równie szybkim tempie umyłam zęby. Rzuciłam się na moje łóżko.
- C-co? - spojrzałam na półkę nocną. Było tam zdjęcie na którym byłam ja, Nick i mama. Była piękną kobietą. Miała długie blond włosy i niebieskie oczy, zawsze uśmiechnięta. Opowiadała nam że kolor włosów mamy po ojcu...
- Nick... - rozpłakałam się. Schowałam głowę w poduszce. Nawet nie wiem kiedy zasnęłam.

~***~
 - Luna! Wstajemy!
Otworzyłam jedno oko.
- Jużdę. - wybełkotałam.
- Co mówisz?
- Już idę! - rozciągnęłam się.
Zeszłam na dół po schodach. Na stole w kuchni stało moje śniadanie - gofry z bitą śmietaną i kakao. Zjadłam je szybko.
- Dziękuje!
- Proszę. Na stole są twoje nowe książki i zeszyty. - uśmiechnęła się.
Wzięłam worek z książkami i zeszytami. To co miałam wziąć dzisiaj spakowałam do mojej torby.
Weszłam do łazienki i przemyłam twarz, rozczesałam włosy i umyłam zęby, oraz ubrałam mój biały cienki sweter z nadrukiem amerykańskiej flagi i podarte, szare jeansy.
- To ja już idę! - założyłam na nogi moje czarne trampki.
- Miłego dnia! - powiedziała radośnie.

 Weszłam do budynku.
- Sala b, sala b... Jest! - szepnęłam sama do siebie. Nagle wpadłam na jakąś dziewczynę. Spojrzałam na nią. Była ładna, miała długie białe włosy i złote oczy.
- Przepraszam!
- Nie, to ja przepraszam. - uśmiechnęła się. - Rozalia White. - podała mi rękę.
- Luna Pheonix.
- Jesteś ta nowa.
- Na to wychodzi... - podrapałam się po głowie.
Usłyszałam dzwonek na lekcje. Weszłam do sali jako ostatnia. Białowłosa pomachała mi ręką abym obok jej usiadła. Więc usiadłam obok jej w ostatniej ławce. Rozpakowałam matematykę.
- Jak wiecie dołączyła do nas... - do sali wszedł chłopak którego wczoraj poznałam. - Panie Grey! Kolejne spóźnienie! Siadaj na swoje miejsce!
Przewrócił oczami i usiadł obok chłopaka z białymi włosami który siedział przede mną.
- Więc... dołączyła do nas nowa uczennica. Proszę Luna przedstaw się nam.
Niechętnie wyszłam na środek klasy.
- Hej, nazywam się Luna Pheonix... i cóż tu o mnie opowiadać? Zwykła dziewczyna która lubi rysować.
- A co cię do nas sprowadza? Że dołączyłaś do Liceum Słodki Amoris?
- Ja... to znaczy... - mówiłam zmieszana.
Kastiel spojrzał wkurzony na nauczyciela i powiedział:
- To nie istotne.
- Nikt nie pytał ciebie Grey o zdanie.
- Nie chce tego mówić więc niech nie mówi. - wstał.
- T-tak.. ja nie chce o tym mówić. - spojrzałam na chłopaka dziękując mu wzrokiem.
- Dobrze... więc witaj w klasie II b, mam nadzieję że szybko się za klimatyzujesz.
Usiadłam obok Rozalii.
- Lysander poznaj Lunę. Luna to Lysander.
- Hej. - machnęłam ręką.
- Witaj. Miło mi. - musnął moją dłoń ustami.
- A to jest Kastiel, chyba się już znacie?
- Tak. - powiedziałam.
Te 45 minut lekcji było męczarnią! Ale kiedy zadzwonił dzwonek wszyscy wyszli z klasy z prędkością światła. Szłam w stronę sali gimnastycznej gdy nagle zatrzymał mnie Nataniel.
- Hej Luna!
- Cześć.
- Jak ci się tutaj podoba? - zapytał z uśmiechem.
- Całkiem spoko... - wzruszyłam ramionami.
- Mamy teraz razem wuef.
- Tak?
- Fajnie co? Będę mógł ciebie lepiej poznać...
- Luna idziesz ze mną?
- Kastiel, nie widzisz ze z nią rozmawiam?
- Jakoś nie zauważyłem że jest podekscytowana rozmową z gospodarzem. - na jego twarzy widniał ten "buntowniczy" uśmieszek.
- Chłopaki... możecie się nie kłócić w mojej obecności? - spojrzałam szybko na czerwonowłosego. - Wybacz Nataniel, ale pójdę z Kastielem. Nie obrazisz się?
- Ależ skąd! - spojrzał na mnie z uśmiechem, następnie spojrzał surowym wzrokiem na buntownika.
 Poszłam za nim. Zaprowadził mnie za duże drzewo obok szkoły i odpalił papierosa.
- Serio nigdy nie paliłaś?
- Nie i nie chce... - usiadłam pod drzewem.
- Okej, idziesz na wagary?
- W pierwszy dzień szkoły? Nigdy w życiu!
- Myślałem że jesteś niegrzeczną dziewczynką... - udał jakby miał się rozpłakać.
- Można powiedzieć że jestem "spokojną-buntowniczką".
- Buntowniczką?
- Gdybyś widział co ja w szkole robiłam...
- Ale nauka to chyba dobrze tobie idzie?
- No tak...
- Lubisz psy?
- Uwielbiam! - wyprostowałam się.
- A.. to przyjdę po ciebie po szkolę.
- Po co?
- W swoim czasie się dowiesz... - powiedział tajemniczo i zgasił swojego papierosa.
- Dziwny jesteś...
- Nie dziwny tylko zabójczo przystojny. - wypiął dumnie pierś. Nic nie odpowiedziałam tylko wybuchłam śmiechem.

 Weszłam do szatni. Od razu nowo poznana przeze mnie dziewczyna rzuciła się na mnie.
- Luna, chciałabym żebyś poznała dziewczyny. Kim, Violetta, Melania i Iris, poznajcie Lunę.
- Cześć.

~***~
Nie wiem czy długi, czy krótki rozdział, ale...
Ostatni dzień kiedy trzy dni pod rząd daje wpisy :O
Dobra nie ważne.
Właśnie! Prawie że zapomniałam...
Pytanie do czytelniczek które chciały ze mną mieć "kontakt" który zasugerowałam.
Chciałybyście ze mną pisać czy rozmawiać? 

piątek, 25 września 2015

Rozdział I

 Po półtora godzinie byłyśmy na miejscu. Kiedy to uporałyśmy się z moimi walizkami, dosłownie, rzuciłyśmy się na kanapie.
- A więc... Od czyjej strony jesteś moją ciocią? - spojrzałam jej się w oczy.
- Hm... Byłam żoną kuzyna twojej mamy, ale niestety mnie zdradził... Twoja rodzina nadal traktuje mnie jak jej członkinie. - uśmiechnęła się.
- A ile masz lat?
- Trzydzieści jeden. - zaśmiała się.
- Nie wyglądasz! Bardziej mi przypominasz dwudziestoletnią dziewczynę!
- Być może mam taką urodę. - uśmiechnęła się miło.
- Ale twoje różowe włosy... Wyglądają mega, ale to mega naturalnie.
- Ha ha. Fajnie że tak sądzisz. A teraz chodź. - wstała z kanapy. - Zaprowadzę ciebie do twojego pokoju.
 Udałam się na piętro za moją opiekunką.
- Tam jest mój pokój. - wskazała na drzwi naprzeciwko schodów. - A tam pokój gościnny. - wskazała drzwi po prawej stronie. - A ten. - teraz otworzyła drzwi po lewej stronie. - To twój pokój. Dobrze. Zapoznaj się z nowym miejscem, rozpakuj się. A ja pójdę zrobić obiad. - uśmiechnęła się uroczo.
- Dziękuje! - pomachałam jej ręką i przekroczyłam próg pokoju. Moim oczom ukazały się czarno-białe ściany pomieszczenia oraz wszystkie meble śnieżnobiałe. Pod lewą ścianą od drzwi stała wielka szafa z lustrem, obok szafy stało łóżko. Z obydwu stronach łóżka były szafki nocne, na jednej była lampa nocna na drugiej budzik. Dalej, na ścianie przeciwko drzwi było czarne okno. Pod oknem było wmontowane siedzenie, a na nim dwie poduszki z nadrukami wilków. Było zasłonięte ciemno czerwoną zasłoną. Po lewej stronie, tam na końcu pokoju (blisko okna) było biurko. Obok biurka były drzwi. Weszłam bardziej do pokoju i obróciłam się w stronę drzwi którymi weszłam. Obok nich stała krwistoczerwona paleta do malowania bądź szkicowania. Następnie podeszłam do biurka na którym było parę szkicowników oraz piękne pudełko, w którym były specjalne ołówki do rysowania. Obróciłam się w stronę łóżka, miało one czarne zakrycie, tak samo jak poduszka i kołdra. Otworzyłam drzwi obok biurka. Była tam łazienka również czarno-biała. Pobiegłam po moją kosmetyczkę i wszystkie kosmetyki rozłożyłam w łazience w odpowiednich miejscach. Następnie wzięłam me walizki i rozpakowałam moje ciuchy, zajęłam jedynie połowę mojej szafy. Na biurku postawiłam mojego laptopa i zbiegłam do kuchni.
- Ogarnęłam! - padłam na krzesło.
- Cieszę się. - nałożyła mi obiad i go podała.
- O Jezu! Rybka na obiad! - uśmiechnęłam się. Zaraz po tym wzięłam się za potrawę.
- Luna, będziesz musiała zanieść pewne swoje dokumenty do szkoły.
- A co to za szkoła? - spojrzałam na nią pytająco.
- Słodki Amoris, sama się tam uczyłam. - uśmiechnęła się.
 Zjadłam szybko obiad. Ubrałam buty, chwyciłam moje dokumenty z podpisem ciotki oraz moje zdjęcie, jeszcze spięłam spinaczem i wyszłam do domu. Po paru minutach byłam na miejscu.

 Weszłam do szkoły. Od razu udałam się do pokoju gospodarzy. Zapukałam cicho w drzwi. Usłyszałam głośnie "proszę" i weszłam cicho do sali zamykając ostrożnie drzwi.
- Hej! - ujrzałam złotą czupryne i oczy takiego samego koloru.
- Hej.
- Ty jesteś ta nowa uczennica... Luna Pheonix... zgadza się?
- Tak. Przyniosłam brakujące dokumenty. - podałam papiery chłopakowi, przejrzał je mrucząc coś pod nosem.
- Masz wszystko. Aha! Zapomniałem się przedstawić. Nataniel Prescott. - podał mi rękę.
- Miło. - wymusiłam uśmiech. - To ja pójdę obejrzeć szkołę. - znalazłam szybko wymówkę i wyszłam ze szkoły. Zaciągnęłam świeżę powietrze i rozejrzałam się po dziedzińcu. Usiadłam na najbardziej oddalonej ławce. Szybko po tym zadzwonił dzwonek na przerwę. Zaraz po tym usłyszałam czyjś głos nad uchem.
- To moje miejsce.
Obróciłam się w jego stronę. Za mną stał wyższy ode mnie chłopak z czerwonymi włosami do ramion i szarymi oczami. Na bluzce miał logo jakiegoś zespołu rockowego, i czarną skórzaną kurtkę.
- Jest gdzieś podpisana? - zaczęłam się rozglądać po jej. - Sorry, nie widzę. Ale proszę usiądź. - zrobiłam dla niego miejsce. Ten usiadł na oparciu i wpatrywał się we mnie.
- Ymm... Coś nie tak? - zapytałam lekko ironicznie.
- Nigdy ciebie tutaj nie widziałem... - zmrużył oczy.
- Ach... Niech zgadnę... Hmm... Bo jestem nowa?
- Dlatego... Jestem Kastiel Grey. - uśmiechnął się zadziornie. - A ty, ślicznotko?
- Luna Pheonix... i nie nazywaj mnie ślicznotką...
- Bo jesteś śliczna. - nadal miał ten swój uśmiech na twarzy.
- Niech zgadnę... Każdą tak podrywasz?
- A tam zaraz podrywam. - machnął ręką.
Uśmiechnęłam się ironicznie.
- Nie za dobre wrażenie. - szepnęłam.
- Hm? - spojrzał się chamsko na mój biust i gwizdną.
- Oczy mam wyżej... - prychnęłam.
- Aa.. oczy mnie nie interesują.
- Zboczuch... - dałam mu z liścia.
- Ej! - złapał się za polik. - Za co to?
- Ekhem... Wiesz...
- Nie wiem...
Zadzwonił dzwonek, wszyscy zniknęli.
- Nie idziesz na lekcje? - podniosłam brew.
- Nie, po co? - wyciągnął papierosa z kurtki i go odpalił.
- Buntownik?
- Można tak powiedzieć. - wzruszył ramionami. - Chcesz? - podłożył mi papierosa pod nos.
- Nie dzięki... nie palę...
- Jak chcesz.
- Nie irytuje ciebie nazwa tej szkoły?
- Nawet nie wiesz jak... - jęknął.
Nagle ze szkoły wybiegł gospodarz - Nataniel.
- Luna.. - mówił zasapany. - Zapomniałem, to twój plan lekcji - podał mi kartkę. - Jesteś w II b...
- Aha, dzięki.
Podniósł głowę i spojrzał na czerwonowłosego.
- Uważaj na niego, nie wiesz z kim się zadajesz...
- Gospodarz rozkazuje nowej uczennicy z kim ma się nie zadawać? - prychnął z ironią.
- Nie rozkazuje.. - mówił przez zaciśnięte zęby.
- Wy... chyba za bardzo za sobą... nie przepadacie...?
- A żebyś wiedziała.
- Niestety Luna, ale będziesz musiała być z tym idiotą w klasie.
- Uważaj co mówisz gospodarzyku. - złapał go za koszulę.
- K-Kastiel... Przestań. - złapałam go za ramię. Puścił chłopaka. - Ja  już pójdę.
- Czekaj, odprowadzę cię. - powiedział szarooki.
- Dobrze...
Do domu wracałam w jego towarzystwie.
- Czemu mnie powstrzymałaś? - spojrzał na mnie pytająco.
- Sama nie wiem. - wzruszyłam ramionami. - Chyba cię polubiłam. - uśmiechnęłam się.
- A... tak z ciekawa... co tutaj robisz?
- Ehh.... miesiąc temu moja mama zmarła... a trzy dni temu... brat... bliźniak.
- Aha.. Przykro mi.
Rozpłakałam się. Usiadłam na ławce i zasłoniłam oczy dłońmi. Objął mnie ramieniem i uspokajał.
- Cii.. spokojnie... - mówił zakłopotany. - N-nie płacz...
Po dziesięciu minutach uspokoiłam się.

czwartek, 24 września 2015

Prolog


 Z góry informuję.
To jest blog o tematyce Słodkiego Flirtu ale po mojemu.
Pozdrawiam, życzę miłego czytania. Mam nadzieję że
przyjmie się to wam.
Miłej lektury~
:)

~***~
 - Oddawaj kasę!
- J-ja nic nie mam...
- Och? Doprawdy?
Schowałam się za szafkami i podsłuchałam rozmowy.
- Chłopaki... patrzcie... ktoś tu nie chce nam dać hajsu. - wybuchli śmiechem. - A więc.. Dawaj tą kasę!
- Mam tylko dwie dychy! - mówił przerażony.
- No to co? Oddawaj.
Już nie mogłam wytrzymać... Wyszłam za szafek i stanęłam przed niższym ode mnie przyjacielem.
- Nie wstyd ci?
- Czego niby?
- Och... pytasz się czego niby? - mówiłam mega przesadzonym dziewczęcym głosem, szybko wróciłam do mojego normalnego tonu. - Pff... jesteś...
- Olśniewający? Tak wiem ślicznotko... - złapał mnie za brodę i zrobił tak abym spojrzała mu w oczy. - Powinnaś już dawno być moja... - szepnął mi do ucha. Poczułam jego ciepły oddech na karku. Wyprostowałam się i zacisnęłam palce na lego dłoniach.
- Puść mnie...
- Jak sobie życzysz... - puścił moją brodę. - Nadal nie rozumiem co widzisz w takim... - spojrzał na chłopaka z pogardą. - takim małym gównie. Idziemy!
Spojrzałam w ich stronę, tamten się zatrzymał i szepnął znowu.
- W końcu cię zdobędę. - odszedł.
- Chyba śnisz.. - powiedziałam sama do siebie i zwróciłam się do mojego przyjaciela. Ma on krótkie brązowe włosy, oczy zielone, ale nie widać tego przez jego, wielkie, okrągłe okulary. Ubrany był w swój ulubiony zielony sweterek. - Ken, w porządku?
- T-tak, chyba... Dziękuje. - uśmiechnął się.
- Nie ma sprawy! - przytuliłam go. - Choć pod klasę. - uśmiechnęłam się.
Usiedliśmy na ławce. Spojrzałam w okno, objawił mi się piękny krajobraz. Dwa ogromne drzewa z zielonymi koronami, a na nich radośnie śpiewały ptaki, słońce świeciło jasno, a na niebie... żadnej niepokojącej chmurki.
 Nagle, na przeciwko mnie stanął wysoki chłopak z czarnymi włosami i niebieską ombre, miał niebieskie oczy. Ubrany był w szarą bluzę i jeansowe, czarne spodnie, na szyi miał swoje czarne słuchawki - Syriusz, tak miał na imię.
- Hej!
- Hej. - uśmiechnęłam się.
- Coś się działo pod moją nieobecność?
- Ehh... - spojrzałam na Kena. - Wiesz... to co zwykle.
- Rozumiem... Stary, ogarnąłeś zadanie z historii?
- Tak.
- Wytłumaczysz mi coś... bo nie rozumiem.
- Jasne! - uśmiechnął się. Chłopaki zajęli się nauką a ja jak to ja, bujałam w obłokach. Ledwo co mrugnęłam a już zadzwonił dzwonek...


~***~
 Hej! Mam na imię Luna Pheonix, mam długie jasnobrązowe włosy oraz jasnoniebieskie oczy. Mam 17 lat, chodzę do II klasy liceum. Nie jestem zbyt wysoka, w sumie niska też nie jestem. Uwielbiam rysować, czasami  samo z siebie wychodzi. Mam brata bliźniaka - Nick'a. Jest on do mnie bardzo podobny.
Wracając do mnie... mam w sobie rodzaj takiej "spokojnej buntowniczki", nienawidzę kiedy ktoś dokucza moim przyjaciołom. Uwielbiam czarne kolory.
Moi rodzice... to znaczy... wraz z bratem nigdy nie znaliśmy ojca (jedynie pamiętamy go z odpowiedzi mamy). Mama... zmarła miesiąc temu na raka mózgu... bardzo to przeżyłam... ale miałam oparcie w bracie i przyjaciołach! Obecnie mieszamy sami, we dwoje...
~***~
 Usiadłam tak jak zawsze obok Kena. Historia.. coś czego nie lubię, wręcz nie cierpię!
Wyciągnęłam szybko kartkę i chwyciłam mój czarny długopis. Zaczęłam coś bazgrać. Po pięciu minutach skapnęłam się że narysowałam czaszkę.
- Zawsze lubiłem patrzeć jak rysujesz... - usłyszałam cichy szept zielonookiego. Spojrzałam w jego stronę, siedział trochę zakłopotany, gdy nasz wzrok się skrzyżował spłoszył się rumieńcem. Kontynuowałam swoją pracę, wyciągnęłam z piórnika czerwony cieńkopis, gdyż chciałam narysować różę, ale to co mi wyszło... zdziwiło mnie. Zamiast róży, z oczy czaszki ciekła krew, a pod nią była plama krwi.
 Do klasy weszła dyrektorka. Wszyscy wstali i powiedzieli "dzień dobry". Kobiety zaczęły coś szeptać. Ale to co usłyszałam zdziwiło mnie.
- Luna Pheonix. - spojrzałam na dyrkę. - Proszę spakuj się i chodź ze mną.
Zrobiłam to co mówiła. Poszłam za nią do jej gabinetu.
- Proszę usiądź. - tak zrobiłam.
- O co chodzi?
- Twój brat... jest w szpitalu...
- C-co?
- Jest z nim źle. Chciał abyś do niego przyjechała.
- Nie, to nie prawda. On się zwolnił z dzisiejszego dnia aby załatwić jakieś sprawy...
- Luna, kochanie...
- Rozumiem... - uroniłam dwie łzy.
- Mam ciebie zawieść do niego, czy poprosić pana Mietka?
Nic się nie odezwałam. Parę minut, a może sekund później znalazłam się w aucie kobiety. Kiedy byłyśmy na miejscu wybiegłam z auta zarzucając torbę na ramię i pobiegłam do recepcji.
- Nick Pheonix, gdzie jest?
- A kto pyta? - podniosła wzrok z papierów.
- Jego siostra bliźniaczka! Luna Pheonix! Gdzie on jest?
- Sala A10. Pierwsze piętro.
- Dziękuje.
Szybko wbiegłam po schodach na pierwsze piętro.
A1, A3, A5, A6, A101 Jest! Otworzyłam drzwi. Był tam lekarz. Serce mi stanęło, zasłoniłam usta. Podbiegłam do łóżka mojego brata.
- Nick... - rozkleiłam się. Cały był we krwi i ranach... otwartych i zamkniętych... - Odezwij się.
- Luna... - położył dłoń na moim poliku. Złapałam ją lekko. - Dowiedziałem się coś... Mama... przed śmiercią pisała do jakieś naszej ciotki, jak... gdyby... coś się stało... zadzwoniliśmy by do niej... Proszę... kartka jest... kuchni... tam jest.. nu-er... tele... fonu...
- Panienko musimy go zawieść na salę. - usłyszałam opanowany głos lekarza. Odsunęłam się od jego łóżka.
- Będę czekać... - otarłam łzy które ciekły po moich polikach.

 Siedziałam już tak dobre dwie godziny. Gwałtownie poczułam jakby coś pękłom jakbym straciła połowę mojej duszy. Ku mojemu lękowi zobaczyłam lekarza wychodzącego z sali. Myśląc o dobrych wieściach... myliłam się.
- Odszedł...
- C-co? N-nie! To nie prawda!
- Przykro nam... robiliśmy wszystko...
- Jak?! Jak to się stało... Czemu on.. był w ranach... i... i...
- Miał wypadek...
- Nie chce już więcej słyszeć... - rozpłakałam się na dobre. Chwyciłam moją torbę i biegłam do mojego domu... Tylko wypytywałam siebie "Dlaczego?", "Czemu on?".
Byłam po prostu bez silna... Weszłam zalana łzami do kuchni, chwyciłam telefon i zadzwoniłam na numer rzekomo mojej ciotki.
- H-halo? Z tej strony L-Luna Pheonix... - mówiłam przez łzy.
- Lunka? Jak ja się cieszę że cię słyszę!
- Jesteś moją ciotką, tak?
- Tak, mam na imię Agata. Chcecie się do mnie przeprowadzić? - mówiła miło i radośnie.
- Nick... nie żyję, zmarł... - rozpłakałam się.
- Cii... Słońce... nie płacz... Cii... już jadę do ciebie. - rozłączyła się.
Odłożyłam telefon i zasłoniłam oczy dłońmi. Nie wiadomo kiedy siedziała ze mną na sofie i mnie przytulała. Kiedy się uspokoiłam zaczęłyśmy rozmowę.
- M-mogę do ciebie mówić ciociu?
- Ależ oczywiście! Jak tak ci wygodnie, ale możesz do mnie mówić Titi.
- Czemu Titi?
- Ha ha... kiedy indziej ci opowiem. - uśmiechnęła się.
 Dwa dni spała u mnie w domu, spakowałam się i w niedzielę zniosłyśmy moje walizki. Już wsiadałyśmy do jej auta gdy nagle chłopaki rzucili mi się na szyję.
- Uważaj tam na siebie! - powiedział mi Syriusz.
- Jasne. - uśmiechnęłam się ze łzami w oczach.
- Luna... Będę za tobą tęsknić...  - przytulił mnie mocno.
- Ken ja też. - odwzajemniłam uścisk.
- Mam dla ciebie nasze ulubione ciastka.
- A ja książkę, tak żebyś miała co robić. - podali mi skromne prezenty.
Podeszłam do nich i dałam im na pożegnanie całusa w poliki, oboje dostali rumieńca.
- Przyjaciół~! - powiedzieli razem. Wsiadłam do auta. Obróciłam się do tyłu i machałam im na pożegnanie...
To będzie dłuuugi i smutny miesiąc...